Doskonałe wykorzystanie Internetu w kampanii wyborczej.
John F. Kennedy udoskonalił wykorzystanie telewizji jako medium, za pomocą którego można dotrzeć do społeczeństwa. Teraz Barack Obama zrewolucjonizował sztukę komunikowania się z wyborcami , stajac się "pierwszym internetowym prezydentem". Obama wypracował nowy model prezentowania się w mediach - twierdzi politolog Bill Schneider: "W starym modelu prezydent mówi do ludzi w telewizji, a ludzie odpowiadają mu w sondażach. W nowym - komunikacja odbywa się w sieci, działa w dwie strony".
Obama - prezydent i kumpel z Facebooka, Martyna Majchrzak, 2009-01-19, www.gazeta.pl
John F. Kennedy udoskonalił wykorzystanie telewizji jako medium, za pomocą którego można dotrzeć do społeczeństwa. Teraz Barack Obama jeszcze raz zrewolucjonizuje sztukę komunikowania się z wyborcami - twierdzi Joe Trippi, strateg Demokratów. Obama - okrzyknięty "pierwszym internetowym prezydentem" - nie chce być tylko twarzą w szklanym ekranie. Prosi o rady, wrzuca filmy na You Tube, umieszcza zdjęcia w sieci i jeśli zechcesz, zostanie twoim kumplem na Facebooku. - Obama wypracował nowy model prezentowania się w mediach - twierdzi politolog Bill Schneider. Jak powiedział w rozmowie z CNN: - W starym modelu prezydent mówi do ludzi w telewizji, a ludzie odpowiadają mu w sondażach. W nowym - komunikacja odbywa się w sieci, działa w dwie strony.
Obama - kumpel z Facebooka
- Twoja jutrzejsza inauguracja jest najbardziej ekscytującym wydarzeniem narodowym od czasu inauguracji JFK. Gratuluje i dziękuję! Niech Bóg błogosławi Twoją mądrość, odwagę i siłę. Niech Bóg pobłogosławi Twoją rodzinę. I nie pal więcej papierosów - napisał Daniel, jeden ze zwolenników Obamy, którzy zostali dodani jako jego znajomi na portalu społecznościowym "Facebook". - P. S. A może lepiej byłoby, gdyby Sasha i Malia miały raczej kota, a nie psa? A może kota I psa? - sugeruje David z Atlanty.
Od początku potężnej i świetnie przygotowanej kampanii w sieci Obama aktywnie kontaktował się z internautami. W jego sztabie wyborczym 95 osób zajmowało się tylko i wyłącznie promowaniem swojego kandydata w internecie. Obama w Białym Domu może potrzebować dużo bardziej licznego sztabu internetowego. Bowiem prezydent-elekt zaraz po wyborach rozpoczął umacnianie więzi z wyborcami. Liczba jego zadeklarowanych internetowych zwolenników wciąż rośnie.
Dziś Obama ma już prawie milion znajomych na MySpace i prawie 4 miliony znajomych na profilu "Facebook" (od dnia wyborów przybyło mu ponad 700 tysięcy "przyjaciół"). Prezydent, tak jak jego internetowi "znajomi", pisze o sobie - m.in. o tym, że słucha Stevie'go Wondera i The Fugees, lubi czytać "Moby Dicka" i dramaty Shakespeare'a. A jego ulubione filmy to: "Casablanca", "Ojciec Chrzestny" i "Lot nad kukułczym gniazdem".
Do kontaktów zapraszają go nie tylko Amerykanie. Także "znajomi" z zagranicy gratulują, wyznają miłość, pozdrawiają i proszą o pomoc.
- Obama, czekamy na Ciebie. Zakończ masakrę w Gazie. Zaprowadź pokój na Bliskim Wschodzie. Wiem, że to nie będzie łatwa praca. Ale dasz radę - pisze internauta z Turcji. - Pomóż też Brytyjczykom:) Przejmij Wielką Brytanię - dodaje Sam.
Obama do Amerykanów
Mimo, iż internauci wciąż aktywnie umieszczają komentarze na profilach społecznościowych Obamy, prezydent po wyborach przestał zamieszczać na nich nowie wpisy. Od tamtej chwili komunikuje się ze swymi zwolennikami za pomocą strony change.gov. To za jej pośrednictwem regularnie informuje wyborców o swojej pracy, planach, o programie. Zamieszcza oficjalne oświadczenia i komunikaty. Komentuje bieżące wydarzenia.
Strona Obamy informowała o każdej nowej nominacji. Członkowie zespołu nowego prezydenta sami przedstawiali się w filmikach umieszczanych później na YouTube. Obama komentował pojawiające się raporty o wzroście bezrobocia. Składał życzenia świąteczne i upamiętniał Światowy Dzień Aids. Przed szczytem klimatycznym w Poznaniu, zapewniał internautów i debatujących polityków o swoim wsparciu i zaangażowaniu w sprawy ochrony klimatu.
Barack Obama wraz z rodziną wyjechał w grudniu na wakacje na hawajską wyspę Oahu, w Honolulu. Demokrata dzielił czas na wypoczynek i spotkania z doradcami
Twórcy change.gov zachęcają internautów do zadawania pytań i przysyłania sugestii co do wizji przyszłości kraju oraz uwag do konkretnych punktów programu prezydenta. Swoje pomysły mogą przesyłać mailowo lub wpisywać w komentarzach pod postami.
Istnieje też system oceniania. Każdy użytkownik jednym kliknięciem myszki może dać znać, które z pomysłów uważa za dobre, a które - nie. W ten sposób powstają rankingi najpopularniejszych sugestii dla Obamy, a sztab uzyskuje informacje o konkretnych poglądach zwolenników prezydenta-elekta. "Zobowiążmy się do bycia najbardziej zielonym krajem na świecie (...) Dajmy pracę milionom osób" - to tylko dwa punkty z pakietu pomysłów Roba, który znalazł się na czele rankingu - zagłosowało na niego ponad 70 tysięcy użytkowników change.gov. Co jeszcze? Internauta o nicku Angroid domaga się od nowej administracji "przywrócenia konstytucji". Czyli "rozdziału Kościoła i państwa, wolności wypowiedzi, Prawa do Życia, Wolności i pogoni za Szczęściem tak długo, jak nie naruszamy praw innych, prawa do noszenia broni i szybkiego procesu" - te postulaty uzyskały już ponad 50 tysięcy głosów. "Zakończmy wojnę z narkotykami i karanie ludzi, którzy szkodzą tylko sobie samym. Zamiast tego pomóżmy im" - pisze internauta Goodbery, uzyskał poparcie 30 tysięcy osób.
- To bardzo mądre użycie internetu: zachęcić ludzi, by dzielili się pomysłami - przyznaje w rozmowie z CNN David All, strateg internetowy Republikanów.
Doskonałym posunięciem są także wirtualne odpowiedzi członków prezydenckiego gabinetu. Przykład? Heather Zichal z prezydenckiego Zespołu ds. Ochrony Środowiska odpowiadała na konkretne pytania przysłane przez internautów.
Amerykanie do Obamy
Na reakcje interanutów nie trzeba długo czekać. Poza ich aktywnością na change.gov oraz portalach społecznościowych, pojawiają się także własne inicjatywy. Internetowe listy do Obamy, porady i własnej roboty filmiki. Często - z dziećmi w roli głównej.
Sztab Obamy zebrał listę e-mailową 13 milionów zwolenników - podaje CNN. - Oni chcą, by informacja nie szła nie tylko do wyborców, ale także od nich - tłumaczy doradca Demokratów Steve McMahon. - 13 milionów osób wysyłających e-maile, wykonujących telefony, podejmujących działania, to bardzo potężne narzędzie lobbyngowe - dodaje.
Wygląda na to, że Barack Obama także z Białego Domu będzie wirtualnie kontaktował się z wyborcami. - Bo Barack Obama zamierza być pierwszym prezydentem, który będzie komunikował się bezpośrednio z milionami Amerykanów - przekonuje Joe Trippi, strateg z partii Demokratów
Politolodzy: nowością w kampanii w USA skala wykorzystania internetu przez Obamę,
PAP, 2009-01-20
Skala wykorzystania internetu przez sztab wyborczy Baracka Obamy to jedyna faktyczna nowość w ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych - wskazują specjalizujący się w marketingu politycznym politolodzy z Uniwersytetu Śląskiego dr Marek Mazur i Agnieszka Turska-Kawa. Podczas spotkania ze studentami zorganizowanego w Katowicach w dzień zaprzysiężenia 44. prezydenta USA Mazur i Turska-Kawa mówili m.in., że na sukces Obamy - obok wykorzystania jego zalet, zmieniającej się sytuacji gospodarczej czy też umiejętności docierania do różnej publiczności - wpłynęło nowatorskie wykorzystanie sieci.
Internet, jako technika marketingu politycznego, był wykorzystywany w kolejnych kampaniach prezydenckich w USA od czasu jego upowszechnienia w latach 90. Skala użycia tego narzędzia przed ostatnimi wyborami po raz pierwszy pozwoliła jednak kandydatowi zrezygnować z wydawania na prowadzenie kampanii środków publicznych."Przyjmuje się, że Obama wydał ok. 650 mln dolarów, podczas gdy John McCain - ok. 300 mln. W kilkunastu tzw. swing states, czyli stanach, gdzie wynik wyborczy jest zwykle do końca trudny do przewidzenia, Obama wydawał nawet czterokrotnie więcej niż McCain. (...) To właśnie głównie dzięki internetowi Obama pozyskał 3 mln darczyńców" - wskazał Mazur.
Zdaniem politologów, internet był szkieletem kampanii Obamy. Okazało się to ważne: już po jej rozpoczęciu prawie połowa Amerykanów wskazywała na sieć, jako główne źródło informacji o wyborach i kandydatach. Co trzeci wyborca obejrzał zamieszczane tam klipy wideo o tematyce politycznej - trzykrotnie więcej niż przy wyborach w 2004 r.
Według przytaczanych przez politologów danych Instytutu Gallupa, co dziesiąty Amerykanin wykorzystał podczas kampanii swoje konto na portalu społecznościowym, by rozmawiać o polityce, wyborach lub kandydatach na prezydenta, a połowa z tych osób specjalnie założyła takie konto - właśnie w tym celu.
"Gdy wchodzimy na stronę Baracka Obamy, właściwie trudno z niej wyjść. Każda przegródka pozwala na wejście do kolejnej przegródki, pojawia się mnóstwo dodatkowych informacji, zgodnie z hasłem +Obama Everywhere+ (Wszędzie Obama - PAP)" - wskazała Turska-Kawa.
Na stronie Obamy umieszczano m.in. wszystkie jego przemowy i transmitowano wystąpienia, m.in. we wtorek - ceremonię zaprzysiężenia. Oprócz treści związanych z polityką zawarto tam jednak również część poradnikową np. z propozycjami rozmów do przeprowadzenia z sąsiadami lub znajomymi w razie konfliktu - czysto ludzkiego, niezwiązanego z polityką.
Stronę późniejszego zwycięzcy wyborów przygotowano tak, by zaangażować wyborców w jej współtworzenie. Dzięki odsyłaczom do specjalnych działów w kilkunastu serwisach społecznościowych sympatycy Obamy mogli umieszczać tam własne informacje czy filmiki. W efekcie strona rozrosła się do wielu żyjących własnym życiem podstron i serwisów.
Niezależnie od sztabu Obamy w internecie zaczął funkcjonować tzw. marketing wirusowy - w sieci zaczęły krążyć filmiki, mowy, śmieszne zdjęcia. Pojawiły się narzędzia pozwalające np. na łatwe wyprodukowanie własnego zdjęcia z kandydatem na prezydenta poprzez doklejenie swojego zdjęcia i przesłanie jednym kliknięciem do znajomych.
Jednocześnie na stronie głównej Obamy cały czas funkcjonował odnośnik pozwalający wesprzeć jego kampanię - kwotą od 15 dolarów wzwyż. Głównie dzięki zamieszczanym tam apelom w kampanię zaangażowało się - według szacunków - ok. 2 mln wolontariuszy, z których duża część chodząc od drzwi do drzwi przyczyniła się do zwycięstwa kandydata demokratów.
Innym wykorzystanym przez sztab Obamy narzędziem informatycznym, było tzw. pozycjonowanie stron internetowych. Gdy pojawiły się insynuacje zarzucające mu powiązanie z terrorystami - w wyszukiwarkach po wpisaniu hasła np. "Obama terrorism" jako pierwsze pojawiały się strony z tekstami prostującymi te doniesienia.
Stronnicy Obamy zamawiali w serwisach internetowych tzw. reklamy kontekstowe, umieszczane tak, by dotrzeć do jak największej liczby nieprzekonanych dotąd osób. Korzystali również z tzw. product placement - bannery wyborcze tego kandydata pojawiły się w scenografii kilku popularnych gier komputerowych i w wirtualnym świecie Second Life.
Ze strony internetowej Johna McCaina biły natomiast prostota i pragmatyzm. Brakowało zdjęć kandydata z rodziną czy elementów rozrywkowych, zamieszczono rzeczowe hasła, program uzdrowienia rynku pracy, służby zdrowia czy poprawy bezpieczeństwa. Również blog McCaina był bardziej zasadniczy - i rzadziej uzupełniany - niż Obamy.
Po przegranych wyborach strona kandydata republikanów znikła, a w jej miejsce pojawił się jego list do wyborców z podziękowaniem za poparcie. "Z jednej strony mieliśmy internet jako szkielet kampanii Obamy, z drugiej samego McCaina, który przyznał się, że nie ma swojego konta e-mailowego" - podsumowała Turska-Kawa.
Obama zapcha łącza i internet?, Tomasz Grynkiewicz, 2009-01-20,www.gazetawyborcza.pl
Miliony Amerykanów szykują się na dzisiejsze zaprzysiężenie Baracka Obamy. A sieci komórkowe i serwisy internetowe - na prawdziwe oblężenie. - To historyczny moment i sposób w jaki go doświadczymy będzie równie historyczny - to słowa 20-letniej Eriki Schaefer z San Jose, cytowanej przez dziennik "Mercury News". Uroczystość zaprzysiężenia Baracka Obamy będzie oglądała w telewizji. Ale pod ręką będzie smartfon BlackBerry oraz minilaptop, a Schaefer będzie jednocześnie czatowała w internecie ze znajomymi na Facebooku i serwisie Twitter.
Także z tymi, którzy zjawią się na ceremonii. Organizatorzy szacują, że tłum w Waszyngtonie może liczyć ponad dwa miliony, głównie młodych osób przyzwyczajonych do nieustającego kontaktu ze znajomymi oraz publikowania dziesiątków zdjęć i wpisów na blogach i serwisach dziennie.
A że przy takiej okazji - zaprzysiężeniu 44 prezydenta USA - internet i sieci komórkowe zaleją tysiące zdjęć i komunikatów, to niemal pewne. Tym bardziej, że Obamę powszechnie odbiera się jako prezydenta, który z nowymi technologiami jest za pan brat.
- Obama rozumie nowe media, internet, serwisy społecznościowe tak samo dobrze, jak Kennedy zdawał sobie sprawę z potęgi telewizji - komentuje Rodney Rumford, ekspert od serwisów społecznościowych, autor książki o Twitterze. - Będziemy w stanie spojrzeć na uroczystość z setek różnych perspektyw: ludzie będą dzielić się swoimi przeżyciami poprzez zdjęcia, nagrania wideo czy tekst. Będą pisać, dzwonić, pokazywać, co oznacza dla nich ten moment - dodaje.
Dziennik "Mercury News" w dowcipny sposób pokazał to tak: "Ja, Barack Hussein Obama, uroczyście przysięgam (aktualizacja statusu na Facebooku), że będę godnie sprawował urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych (wpis na Twitterze) i zrobię wszystko, co w mojej mocy (wpis na blogu CNN i streaming wideo na żywo) by zachować i bronić konstytucji Stanów Zjednoczonych (z pomocą MySpace, Hulu, Yahoo Messenger, Jaiku oraz Plurk). Tak mi dopomóż Bóg"
A to oznacza ciężkie chwile dla operatorów telekomunikacyjnych - już zaapelowali do klientów, by zamiast dzwonić w czasie inauguracji, wysłali SMS-a, a zdjęcia dopiero po uroczystości. Ale i tak dmuchają na zimne: Sprint Nextel na inaugurację szykował się ponoć już od kwietnia. W tym czasie zwiększył przepustowość sieci, by wytrzymała obciążenie 10-15 razy większe niż przeciętnie w ciągu dnia. Na usprawnienie swojej sieci wokół Waszyngtonu AT&T wydało 4 mln dol., zaś Verizon w pogotowiu trzyma kilka ciężarówek z masztami i własnym zasilaniem. A w rezerwie każdy z dużych operatorów ma jeszcze satelity, które w razie przeciążenia sieci, mogą przekazywać połączenia.
- Z reguły wiemy, ile osób może wejść na koncert czy tor wyścigowy. I jesteśmy w stanie przygotować do tego infrastrukturę - mówi dziennikowi "The New York Times" John Johnson, rzecznik Verizon Wireless. - Ale pamiętając, jak entuzjastycznie reagowały tłumy podczas kampanii Obamy, trudno cokolwiek prognozować - dodaje.
Do tłoku na łączach przygotowują się też w internecie - jak mówią przedstawiciele Facebooka, to może być najbardziej ruchliwy dzień w historii serwisu, w którym konta ma sto kilkadziesiąt milionów internautów z całego świata.
Podobnie szefowie Twittera: nie spodziewają się co prawda, by powtórzyła się sytuacja z dnia wyborów (na stronie co sekundę pojawiało się 10 nowych wpisów). Ale zapowiadają wykupienie nowych serwerów na czas inauguracji.
Źródło: Gazeta Wyborcza