Czarnoskóra Dama w Białym Domu
Historia lubi się powtarzać? W mijającej kampanii wyborczej Amerykanie znów, tak jak i w poprzednich wyborach, musieli wybierać pomiędzy dwoma bardzo skrajnie różnymi kandydatkami do Białego Domu. Stateczną, dobrze wychowaną, zamożną i elegancką damą a równie piękną, dobrze wykształconą, "zwykłą" lecz wyzwoloną damą.
Michelle Robinson-Obama, błyskotliwa i ambitna, nie lubiąca przegrywać, licząca zaledwie 44 lata wygląda jak "księżna Diana na tle brytyjskiej rodziny królewskiej"[1]. Pomimo, iż pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny z Chicago, skończyła Harvard. Początkowo pracowała jako adwokat korporacyjny, do dziś pełniła funkcję wiceprezesa do spraw społecznych w Zespole Szpitali Uniwersytetu Chicagowskiego. Starała się pogodzić zajęcia dzieci z pracą, gdyż mąż wracał tylko do domu na weekendy. Dzień zaczynała o 4.30 od biegania po parku i sama odpowiadała za plan dnia całej rodziny i żelazną dyscyplinę gdy jej nie było. Zgodziła się na kandydowanie męża, jak twierdziła, by przełamać strach: "Lęk przed tymi, którzy wyglądają inaczej i mają inne poglądy. Strach ludzi przed ludźmi"[2]. W przeciwieństwie do swej konkurentki pokazywała się w stonowanych garsonkach w kolorach szarych, beżowych i białych z dodatkiem pojedynczego sznura pereł, i nie uznawała zasady "keep smiling". Jest naturalna ale dumna w swej postawie, zawsze potrafi zachować zimną krew, choć uznawana jest za kobietę o ciętym i niewyszukanym języku. Podczas wieców chętnie opowiadała wyborcom o własnym codziennym życiu i drobnych kłopotach, pobudzając ich entuzjazm i rozładowując napięcia. Nie rezygnuje z własnej niezależności i nie kryje własnych poglądów. Jest jednak niewątpliwie podporą swego męża, działa na niego kojąco ale również motywująco. Tworzą bardzo zgraną i kochającą się parę. Mówiła wyborcom, że Barack Obama ma ogromny talent, ale jest w końcu mężczyzną oraz , że "nie jest mesjaszem, który rozwiąże wszystkie problemy Ameryki". Zapowiadała, że nie będzie mieszać się w politykę męża, chce pozostać żoną u boku swego męża.
Cindy McCain,, dziedziczka ogromnej fortuny (piwnego magnata Jamesa Hensleya) przez wiele lat uznawana była jako " trofeum wojenne swego męża". Choć jest ambitna: skończyła Pedagogikę specjalną, ma licencję pilota i prowadzi auta wyścigowe, John rzadko korzystał z jej porad i rzadko też dopuszczał ją do głosu na kampanijnych imprezach. Musi więc swe ambicje tłumić, co też w efekcie doprowadziło do głośnych spekulacji o jej uzależnieniu się od leków przeciwbólowych, o których nie miał pojęcia jej mąż, a które mogą świadczyć o desperacji czy frustracji tej kobiety. Wyszła młodo za mąż i obecnie musi sprostać wielu trudnym sytuacjom. Jest matką trójki dzieci i jednego adoptowanego dziecka z Bangladeszu oraz musi utrzymywać stosunki z trójką dzieci swego męża z poprzedniego małżeństwa. W chwilach wolnych zajmuje się działalnością charytatywną.
Jak się okazało, Amerykanie tym razem "łatwiej przełknęli nieszczerość żony domowej, jaką jest Cindy" i "zaakceptowali Pierwszą Damę o ambicjach wykraczających poza kuchnię, sypialnię i pokój" [3]. Okazuje się, że Ameryka powiedziała zdecydowane TAK na czarnoskórego Prezydenta i czarnoskórą Pierwszą Damę. Wciąż pokutujący rasizm okazał się silniejszy od znużenia ośmioletnimi rządami republikanów. Obok nowego prezydenta nie zasiądzie znów "przedstawicielka białych elit, która wszystko dostała w prezencie od losu, lecz wyemancypowana czarna działaczka społeczna, która do wszystkiego doszła sama"[4]. Amerykanie po raz kolejny udowodnili sobie i światu, że w Ameryce można realizować marzenia.
[1] Piotr Milewski Królowa jest tylko jedna , ELLE, XI 2008, s.88
[2] Izabelle Diurez Michelle Obama czarna Jackie Kennedy ELLE, IV 2008, s. 82
[3] P.Milewski, op.cit., s.92
[4] P.Milewski, op.cit., s.92